wtorek, 25 marca 2014

Pożegnanie

Hej.
Piszę dla was tę ostatnią moją notke na tym blogu. Niestety odchodzę, bo nie mam na niego czasu, ale wiem, że zostawiam tego bloga oraz was z wspaniałą pisarką Olą (dotychczas współpisarką, od dzisiaj właścicielką bloga). ALE NIE ODCHODŹCIE, TYLKO WSPIERAJCIE JĄ TERAZ. do zobaczenia na moich pozostałych blogach. Żegnajcie.
Pozdro Kate <3

wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 6.

ROZALIA
Wracałam wraz z Kim z dojo w milczeniu. W środku byłam wściekła- bo moi rodzice, choć obiecywali, nie zjawią się na Wigilii. Mają ważniejsze sprawy. Sprawy służbowe, które są ważniejsze od jedynej córki. Wszystkie dzieciaki które znam spędzają Święta ze swoimi rodzinami, a ja? Głupio by mi było wpraszać się do kogoś na Wigilię, ktoś gotów jest pomyśleć,że... nie mam swojej rodziny. Bo w sumie to tak, jakbym nie miała. Rodzice nawet, jeśli są, to rzadko się mną nie zainteresują. Jeżeli już, to gdy chcą donieść na to, że Shiro zasierścił dywan, choć i tak mamy droidy sprzątające. Pamiętam, że raz ojciec wrócił z pracy, ale pijany. To, co mi zrobił, wolałabym zapomnieć. Nie pamiętam,, by kiedykolwiek mama powiedziała, że mnie kocha, lub przytuliła mnie. Ludzie wokół myślą, że co ja- córka jednych z najbogatszych ludzi w kraju może wiedzieć o nieszczęściu. Kimberly jakby dostrzegła moje zmartwienie i spytała, o co chodzi.
-Moich rodziców nie będzie na Święta...-szepnęłam.
-To przyjdź do mnie, Rose! Moi rodzice się zgodzą, Violetta też będzie-powiedziała Kim.
-Dzięki, Kim- uśmiechnęłam się, szczęśliwa, że mogę liczyć na przyjaciółki.
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Wigilia
Wigilia w domu Kim miała być na 17.00. Założyłam błękitną koronkową sukienkę, białe buty na obcasie i srebrne kolczyki-gwiazdki. Wzięłam torebkę i wyjechałam z domu. Piętnaście minut później byłam u Kim. Jej rodzice z dziadkami już byli, przyszły też Violetta z Angie, jak się później okazało-przyjaciółką państwa Crawford. Podzieliliśmy się opłatkiem i złożyliśmy sobie życzenia, po czym zasiedliśmy do stołu. Rozejrzałam się wokół. W domu Crawfordów porozwieszane były girlandy, w salonie stała piękna, żywa choinka z własnoręcznie robionymi pierniczkami, na stole znajdował się stroik ze świecą w środku. U nas w domu nigdy czegoś takiego nie było. Rodzice ustawiali choinkę sztuczną, zwykle białą lub czarną, by pasowała do salonu i do tego parę bombek. Nigdy nie było takiej atmosfery, tych zapachów i dekoracji. Po obfitej wieczerzy był czas na wręczanie prezentów. Violetta dostała ode mnie płytę ulubionej piosenkarki i perfumy, zaś Kim szczerozłote kolczyki i nadruki z BTR, które mogła naprasować sobie na koszulkę.  Pańtwu Crawford wręczyłam zaparzacze do herbaty, a bratu Kim- zestaw Lego City. Jedynie dla Angie nie miałam prezentu- było mi trochę głupio z tego powodu, ale nikt mi nie powiedział, że również zjawi się na Wigilii. Zresztą- i tak nie wyglądała na zmartwioną tym faktem i dostała dużo wspaniałych prezentów. Prezentu ode mnie nie otrzymali też dziadkowie Kim- nie za bardzo miałam czas na wymyślanie, ale im też najwyraźniej to nie przeszkadzało. Ja otrzymałam śliczne kozaki od mojego ulubionego projektanta i nową zabawkę dla Shiro (Viola)  i srebrną bransoletkę z różyczką oraz serię filmów na podstawie trylogii Maggie Stievater(Kim), a także fioletowy sweterek i własnoręcznie upieczone czekoladowe ciasto (rodzice Kim). Nawet brat Kim wręczył mi prezent-rękawiczki idealnie pasujące do nowej kurtki. Po prezentach obowiązkowo przyszedł czas na kolędy. Śpiewaliśmy wszyscy razem, potem Angie wystąpiła sama-miała naprawdę śliczny głos. Następnie zachęciła nas, byśmy zaśpiewały we trzy(ja, Violetta i Kim), zaś ona usiadła do pianina. Z początku wzbraniałam się przed tym, ale wyciągnęły mnie na środek i zaśpiewałyśmy . Po nas wystąpił brat Kim. Kim pokazała wszystkim Foxa i bawiliśmy się z nim. Był bardzo mądry i przyjazny, ale najbardziej słuchał się Kim i z nią najwięcej przebywał. Wieczór u Crawfordów był naprawdę świetny, ale około godziny 22 pomyślałam, że chyba powinnam już wracać do domu. Nie zaplanowałyśmy nocowania, zresztą Viola z Angie też zaczynały się zbierać. Pożegnałam się z Crawfordami dziękując za gościnność, przytuliłam przyjaciółki i pożegnałam się z ciocią Violetty. Wyszłam i wsiadłam do auta. Gdy znalazłam się w domu, zdjęłam kurtkę i buty i ubrałam się w zwykłą koszulkę, legginsy i moje ulubione zimowe kapcie. Zaraz przybiegł Shiro, zapewne z wyrzutem, że go zostawiłam na tak długo. Pozwoliłam mu więc wskoczyć na kanapę obok mnie nie zwracając uwagi, co powiedzą rodzice i zajęłam się przerzucaniem programów - być może w Święta będzie coś ciekawego w TV. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Rodzice? Wątpię. Poszłam otworzyć. W drzwiach stał... Leon.
-Cześć-powiedział.
-Cześć, Leon- odparłam-wejdź.
Weszliśmy do salonu.
-Chciałem dać ci to-powiedział cicho i wyjął pudełeczko z Apartu.
Otworzyłam pełna emocji. W środku był złoty naszyjnik z fioletowym kamieniem w środku. Od razu rozpoznałam w nim ametyst.
-Dziękuję, Leon-szepnęłam zachwycona-jest piękny.
Zastanawiałam się, dlaczego zrobił mi tak drogi prezent, choć właściwie znamy się dość krótko. Postanowiłam jednak nic nie mówić, żałowałam tylko, że nie mam nic dla niego.
-Cieszę się, że ci się podoba- powiedział.

-Może obejrzymy coś w TV?-chciałam, żeby został jak najdłużej.
-OK.
-Pójdę po coś do jedzenia.
Weszłam do kuchni, wsypałam popcorn do miski i nalałam coli. Natychmiast wziął to jeden z naszych droidów i zaniósł do stolika przy kanapie. Wróciłam do salonu i usiadłam koło Leona na kanapie. Akurat na ktorymś z kanałów leciał stary jak świat film Titanic.
-Może to? Ten film mnie dość zaciekawił-powiedział chłopak.
Niechętnie przystałam na tę propozycję. Zawsze ryczę na tym filmie jak bóbr, dlaczego Jack musiał zginąć?! Nie dałam jednak tego po sobie poznać i przytaknęłam. Zaczęliśmy oglądać. Dzielnie przetrwałam momenty, gdy statek zaczynał się topić, a ci wszyscy biedni ludzie w panice skakali do wody, albo matka usypiała nieświadome niczego dzieci. Lecz gdy doszło do sceny, w którym Jack jest przy Rose na tej części czegoś ze statku, nie wytrzymałam i zaczęłam płakać. Dlaczego on musi umrzeć?! Leon widząc to objął mnie ramieniem. Poczułam się trochę niepewnie, ale nie dałam tego po sobie poznać. Uniosłam głowę i to była chwila. Nasze usta się złączyły w pocałunku i przez ten moment odleciałam. Ani chwili się nie zastanawiam, czemu to robię, po prostu pozwalałam, by to się działo. Gdy skończyliśmy, lekko spuściłam wzrok. Powróciliśmy do filmu. Wytrwałam do końca. Leon wstał i wyglądał, jakby miał zamiar już iść. Była w końcu pierwsza w nocy.
-Powinienem już iść, Rozalio.
Poczułam, że wcale nie chcę, by odchodził.
-Zostań jeszcze, proszę.
-W sumie, to nic się nie stanie, jak zostanę na noc. OK.
-To chodź-zaprowadziłam go do mojego pokoju. Wcisnęłam guzik i w jednej chwili biurko pod moim łóżkiem zmieniło się w drugie. Poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic i ubrałam się w moją koszulę nocną a'la Eliza z musicalu My Fair Lady.Wdrapałam się na moje łóżko i położyłam się. Byłam bardzo zmęczona, a jednocześnie strasznie ciekawa chłopaka leżącego w łóżku na dole.
-Leon...śpisz?
-Nie- usłyszałam.
-Leon, o co wtedy chodziło z tym krzewem róży?
-Twoje imię. Rozalia oznacza z łaciny ,,krzew róży".
-Interesujesz się tym?
-Tylko trochę o tym poczytałem.
-A twoje imię?
-Nie sprawdziłem.
Rozmawialiśmy dość długo, jakbyśmy się znali od dawna, potem graliśmy w pytania. Około 2:30 zrobiłam się mocno senna, Leon zresztą też i poszliśmy spać.
-------------------------------------------------------------------------
BOŻE NARODZENIE
Obudziłam się rano. Leona nie było w łóżku. Poszedł sobie bez słowa? Nie,nie sądzę. Skierowałam swoje kroki w kierunku łazienki. Nagle moje nozdrza uderzył silny zapach dymu. Gwałtownie oprzytomniałam.
-Łaaaa! Pali się!- wrzasnęłam,wbiegając do kuchni.
Ujrzałam w niej Leona, który ścierką próbował pozbyć się dymu z pomieszczenia. Kiedy mnie zobaczył, mocno się stropił.
-Ja tylko... Eeee...
Na kuchence znajdowała się patelnia, a na niej tliła się jakaś potrawa.
-Próbowałem przygotować śniadanie...
Postanowiłam opanować sytuację.
-No dobrze. Wyczyszczę patelnię, a potem zobaczymy,co da się zrobić.
-Nie, daj, ja to przypaliłem, to ja to umyję.
Podczas, gdy Leon szorował patelnię, ja wyciągnęłam nową i sprawdzałam zawartość lodówki.
-Chciałeś usmażyć jajka?
-Tak.
-Na drugi raz musisz bardziej pilnować patelni.
-Tylko nie wiedziałem co zrobić, jak z jednej strony wciąż są nie usmażone.
-Nie wiesz, że trzeba przykryć patelnię przykrywką?
Po jego minie mogłam wywnioskować, że tego nie wiedział.
-Ja...przepraszam. Tylko zrobiłem ci niepotrzebnie bałagan w kuchni.
Zrozumiałam, że bardzo się zawstydził. Starał się, chciał przygotować dla nas śniadanie, a nie dość, że wyszła mu porażka, to jeszcze ja go na tej porażce przyłapałam.
-Hej, no nic takiego się nie stało. Mi też się często zdarzyło coś przypalić. Pomogę ci.
Gdy patelnia się nagrzała, wlałam na nią jajka i położyłam przykrywkę. Potem włożyłam pieczywo do tostera. Kiedy jajka już były gotowe, ułożyłam je na talerze, przyprawiłam solą i pieprzem, i ozdobiłam natką pietruszki. Akurat wtedy wyskoczyły złociutkie grzanki z tostera, posmarowałam je masłem, ułożyłam na talerzach obok jajek i zanieśliśmy razem do jadalni.
-Świetnie gotujesz-powiedział Leon.
-Według ciebie smażenie jajek i robienie grzanek z masłem to gotowanie?-uśmiechnęłam się drwiąco.
-Jak się tego nie umie, to tak.
Gdy skończyliśmy jeść nagle przypomniałam sobie o czymś ważnym.
-No tak, zupełnie zapomniałam o Shiro!
Było wpół do jedenastej. Wilk już pewnie od dawna czekał na spacer. Zawołałam go do siebie. Shiro patrzył na mnie z jeszcze większym wyrzutem niż wczoraj. Zapięłam mu smycz i wyszliśmy z Leonem.
W nocy ziemia pokryła się świeżą porcją białego puchu. Szłam sobie z Shiro zaśnieżoną ścieżką, gdy nagle poczułam pacnięcie w ramię i zobaczyłam rozbryzgujący się śnieg. Spojrzałam za siebie. Parę metrów ode mnie stał Leon z miną typu ,,co złego to nie ja", a zaraz potem uśmiechnął się. W sekundę później oberwał śnieżką w brzuch. Rzucaliśmy w siebie śniegowymi pociskami, a Shiro skakał wokół nas radośnie ujadając. Po jakimś czasie padłam zmęczona na ziemię i bez namysłu zaczęłam machać rękami i nogami tworząc tzw. ,,aniołka". Leon poszedł w moje ślady i po chwili na śniegu pojawiły się dwa piękne anioły. Nie bawiłam się tak od dawna. W końcu wykończeni szaleństwem na śniegu wracaliśmy do domu. Przed domem Leon powiedział do mnie tak jak wtedy:
-Do zobaczenia, Rozalio.
A ja odparłam:
-Do zobaczenia, Leon.
Weszłam do domu w skowronkach. Byłam szczęśliwa.
Wtem pomyślałam, że muszę się zastanowić nad prezentem świątecznym dla Leona.
W głowie zaczął mi kiełkować pewien pomysł.
-------------------------------------------------------------------------------------
I rozdział gotowy. Jak wam się podoba?
Przypominam, że akcja naszych opowiadań dzieje się gdzieś koło 2080 roku i
-samochody mogą wbić się w hiperprzestrzeń(jak w Star Wars)
-paliwo jest bezpieczne dla środowiska
-zamożni ludzie mają w domu droidy, które im służą
-dużo rzeczy działa na prąd
Życzę wszystkim czytelnikom wspaniałego Sylwestra oraz zdrowia, szczęścia i radości w roku 2014!

wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 5

*Oczami Kim *
W dojo.
-Cześć Roza! Cześć chłopaki! - krzyknęłam wbiegając do budynku. Dzień przed wigilią. Dziś w dojo robimy sobie prezenty na gwiazdkę. Ja wylosowałam Jack'a. On jest taki wspaniały!!
Do dojo chodzą: Ja, Rozalia, Jack i Alex. Mam dziś dla nich podwójną niespodziankę, od dzisiaj będzie też chodził Leon, kuzyn mojej sąsiadki. Ciekawe jak zareagują.
-Słuchajcie, od dziś będzie chodził do dojo nowy chłopak. Proszę wejdź – powiedziałam.
-Leon? - powiedziała Roza, byłam trochę zdziwiona, skąd ona go zna.
-Rozalia?- ta odpowiedź zbiła mnie z nóg. Co tu się dzieje?!
-To wy się znacie? - zapytałam.
-No, byłem na spacerze z Giną i spotkałem Shiro, psa Rozalii i w sumie to dzięki niemu się poznaliśmy – odpowiedział, a Roza tylko przytaknęła.
-Dobra, koniec rozmów zaczynamy wigilię w dojo – krzyknął Rudy, nasz sensei.
-Na początek Kim – powiedział, a ja posłałam mu zabójcze spojrzenie.
-No więc ja wylosowałam Jack'a – powiedziałam bez zbędnych ceregieli.
Jack wstał i odebrał paczkę, a następnie powiedział – za to ja wylosowałem Kim-ręce mi zadrżały, fakt kochałam się w nim od kilku lat, nie sądziłam, że wylosuje akurat mnie. Lecz wstałam i odebrałam paczkę. Znajdowała się w niej wielka poduszka z Big Time Rush i jakieś zdjęcie psa z kością.
-Zapiszcz tą kostką – powiedział Jack. Zrobiłam to, a zaraz pojawił się mały piesek rasy Alaskan Klee Kai. Był słodki, a na obróżce napisane „Fox”.
-Jack'u Maslow, mówiłem przecież, żadnych zwierząt jako prezent! - powiedział Rudy.
-Spokojnie Rudy, ja marzyłam o takim piesku. Dzięki Jack.
*Oczami Jack'a *

Byłem w swoim domu wraz z kuzynem Jarry'm.
-Gościu, jeżeli ci się podoba to jej to pokasz - powiedział Jerry.
-No tak, Kim mi się podoba i to od dawna, ale ja sie boję, że ja jej sie nie podobam.
-Od kiedy to Maslow się boi, co?
-Od kilku lat i tylko w tej jednej sprawie - odrgyzłem sie.
--------------------------------------------------------------------------
I jak sie wam podoba? Wiem,że dawno mnie tu nie było, ale całe to zamieszanie ze świętami i w ogóle.
Życzę wszystkim  osobom, które to czytają spełnienia marzeń, szczęścia, wspaniałych prezentów pod choinką i szczęśliwego Nowego Roku.
Kate <3

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Z okazji zbliżających się Świąt życzę wszystkim czytelnikom dużo zdrowia, radości, ciepła, wymarzonych prezentów pod choinką, szczęśliwego Nowego Roku i spełnienia wszystkich marzeń :3

czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział 4

VIOLA
Tata zgodził się, byśmy zatrzymali James'a! Wczoraj byłam w sklepie i kupiłam dla niego koci domek z drapakiem (mniej więcej coś takiego https://www.google.pl/url?sa=i&rct=j&q=&esrc=s&source=images&cd=&cad=rja&docid=h491vvyQLIUjJM&tbnid=1LLjjvVltB53RM:&ved=0CAUQjRw&url=http%3A%2F%2Fwww.ceneo.pl%2F17049431&ei=MYisUu6MB_Ka1AW6uIHoCA&bvm=bv.57967247,d.ZG4&psig=AFQjCNHCKjECGWWarSb8oOrRqBsGTSUxXQ&ust=1387125144127515). Dziś jak zwykle poszłam do Studia. Dostaliśmy nowe zadanie- mamy wybrać zaśpiewać piosenkę w duecie(najlepiej o przyjaźni) na koncert charytatywny. Mam jeden problem- w szkole nie ma żadnej osoby,z którą mogłabym zaśpiewać. Ani Kim, ani Rozalia nie chodzą do Studia. Mają zajęcia w dojo, a poza tym chodzimy do liceum, gdzie jest dużo nauki, więc nie mam im tego za złe. Ja nie uczęszczam na karate, bo mój ojciec dostałby chyba zawału, na wieść, że uprawiam tak brutalny sport. Kim jest naprawdę dobra i wkrótce zrobi światową karierę. Rose jest tuż za nią, ale tylko dlatego, że zaczęła trenować później, niż ona. Zostaje mi Karolina, która przyjdzie na przesłuchania już w piątek.Nie jest to w prawdzie bliska mi osoba, ale lubię ją.  Postanowiłam, że zrobię sobie przerwę w pracy nad piosenką i pójdę do RestoBand. Tego dnia było wyjątkowo zimno. Usiadłam przy stole i czekałam, aż kelner podejdzie złożyć zamówienie,gdy wtem zobaczyłam... Alexa. Jak zwykle gdy go widzę w brzuchu poczułam motyle, w głowie miałam mętlik. Udałam, że niezwykle zainteresowała mnie oferta w menu i pochyliłam się nad kartą. Za późno. Zobaczył mnie. Ruszył w stronę mojego stolika.
-Cześć-uśmiechnął się.-Jak się czujesz?
-Dobrze, jeszcze raz dziękuję za pomoc wtedy-powiedziałam.
-To drobiazg. Chodzisz do Studia?
-Tak, to mój drugi rok.A ty?-udałam, że nie wiedziałam.
-Będę na przesłuchaniu w piątek. Zapisałem się niedawno.
W tej chwili podszedł Luka.
-Co podać?
Zamówiłam czekoladę, a Alex herbatę.
-Wolisz śpiew czy taniec?-zapytał chłopak
-W sumie i to i to.
-Grasz na jakimś instrumencie?
-Tak, keyboardzie.
-Ja też-powiedział z uśmiechem Alex. Ja również się uśmiechnęłam. Mieliśmy tyle wspólnego!
Po krótkim czasie Luka przyniósł napoje.
-Słyszałem, że Studio przygotowuje występ. Weźmiesz udział?
-Tak, myślę, że tak.
Zdążyliśmy już wypić i odstawiliśmy kubki. Kelner przyniósł rachunek.
-To będzie 8$.
Już miałam wyciągnąć portfel, gdy Alex powiedział:
-Ja płacę.
Kiedy mężczyzna poszedł, uśmiechnęłam się do Alexa.
-Dzięki, to miłe.
W tej chwili, jakby wyrosła spod ziemi, pojawiła przed nami Simone.
-Czeeeść, Alex, hej Viola. Skarbie, czy możemy chwilkę pogadać?-powiedziała, zwracając się do chłopaka z nienaturalnym uśmiechem.
-Ok-odparł-Przepraszam-rzekł do mnie i poszedł z Simone.
Czy ona nas obserwowała od początku i teraz chciała urządzić mu awanturę? Czułam się winna, teraz Alex dostanie, a chciał być tylko uprzejmy! Pomyślałam, że narobiłam i tak zbyt wiele kłopotów i pójdę stąd. Miałam wyrzuty sumienia, że odeszłam bez słowa,być może Alex pomyśli, że się obraziłam, ale nie miałam nawet numeru do niego, by mu wytłumaczyć. Postanowiłam z nim pogadać, gdy tylko spotkam go znowu, a na razie muszę opuścić to miejsce szybko.
ALEX
Gdy tylko wyszliśmy z lokalu, Simone natychmiast przestała się uśmiechać, zaś na jej twarzy pojawił się gniew.
-Alex, co to w ogóle miało być?- zapytała mnie z wściekłością.
-O co ci chodzi?Tylko z nią gadałem!
-Tylko? Rozumiem, że podwiozłeś ją wtedy,gdy zwichnęła nogę, a teraz? Umawiacie się w Resto!
- Nie umówiłem się z nią, spotkałem ją tam przypadkowo! Powtarzam ci: spotkaliśmy się i rozmawialiśmy!
-I jeszcze za nią zapłaciłeś!
-Chciałem być miły, Simone.
-Chciałeś być miły?-uśmiechnęła się drwiąco-znasz ją kilka miesięcy, a zacząłeś z nią gadać parę dni temu i już tej gówniarze płacisz?
-Tylko tak na nią nie mów!
-Wow, w dodatku ją bronisz! Zobaczysz, to ona najwięcej namieszała, a potem okaże się, że to ona jest najbardziej pokrzywdzona! Wiesz co, znosiłam ją w jednym aucie-masz rację, twoim, ale nie będę znosić tego!
-Nie wytrzymujesz? Ok, w takim razie powiem coś, co chciałem powiedzieć już od jakiegoś czasu- z nami koniec. Byłaś  wredna dla wielu osób, a teraz szykujesz się na nią, choć nic ci nie zrobiła! I jeszcze jedno- to ja zaproponowałem jej, że razem usiądziemy, ona nie ponosi żadnej winy. Do zobaczenia.
Zostawiłem ją pod tą ścianą i wróciłem do Resto. Jak przewidywałem- Violetty nie było. Nie miałem jej tego za złe, na jej miejscu też bym odszedł.



wtorek, 3 grudnia 2013

ROZALIA

Wyciągnęłam klucze ze stacyjki i zatrzasnęłam drzwi ultraprzestrzennego volvo 1000. Wyciągnęłam komórkę i szybko wklepałam kod. Drzwi domu otworzyły się, domowy droid automatycznie podjechał i zabrał mój plecak i kurtkę. Zamknełam drzwi i padłam zmęczona na kanapę. Wtem zobaczyłam karteczkę od rodziców na stole. ,,Wrócimy rano, poradzisz sobie". No jasne! Mogłam się spodziewać... Nacisnęłam guzik przy sofie, drzwi od tarasu otworzyły się i wbiegł przez nie Shiro- mój przyjaciel i powiernik w jednym. To dość osobliwe, ale Shiro jest wilkiem. Znalazłam go jako osieroconego szczeniaka w lesie podczas spaceru. Właśnie tam, w lesie często znajduję ukojenie i odskocznię od codzienności. Rodzice przekonywali mnie, że mogą mi kupić rasowego shih-tzu, czy innego golden-doodle(wiem,że brzmi dziwnie, ale taka rasa istnieje naprawdę, jest to mieszanka pudla i golden retrivera), niż żebym brała jakiegoś kundla (tak powiedzieli, chociaż to czystej krwi wilk!). Jednak ja nie chcę innego zwierzęcia! Czasem mam wrażenie,że Shiro jest mądrzejszy od nie jednego człowieka i rozumie mnie lepiej niż Kim czy Violetta. Podrapałam zwierzę za uszami i zaczęłam do niego mówić, a ten słuchał mnie uważnie. Postanowiłam wyjść z nim na spacer, bo chociaż mamy naprawdę wielki ogród, nie zastapi on Shiro wybiegania się po lesie. Zapięłam mu smycz,włożyłam kurtkę sportową i wyszliśmy. To kolejna rzecz, za którą kocham Shiro-spacery z nim mnie odstresowują. Jednak koło strumyka wilk zaczął węszyć i zerwał się do dzikiego pędu. Bo choć został wychowywany od szczenięcia w domu, wśród ludzi, w jego żyłach płynie krew drapieżnika, który może się zbudzić w każdej chwili. Próbowałam go zatrzymać, ciągnęłam smycz, ale ten był ode mnie silniejszy i wyrwał mi ją z ręki. Upadłam na ziemię, lecz szybko podniosłam się i postanowiłam go gonić, ale ujrzałam tylko malejący w oddali biały punkt. Usiadłam na śniegu i poczułam,że do oczu napływają mi łzy. Zaraz jednak wzięłam się w garść. Powinnam była go zacząć szukać, od płakania nic mi nie przybędzie. Wstałam i zaczęłam iść jego śladem nawołując go jakiś czas, wkrótce niebo pociemniało. Pomyślałam, że powinnam wracać do domu. Przypomniałam sobie, że Shiro jest zaczipowany i mogę sprawdzić jego położenie przez telefon, ale jak na złość był rozładowany. Robiło się coraz ciemniej i bałam się sama chodzić po lesie. Wtem usłyszałam szelest i zobaczyłam zarys jakiejś postaci. Odruchowo sięgnęłam do kieszeni kurtki, gdzie trzymałam gaz ochronny. Postać zbliżyła się do mnie. Okazało się, że był to chłopak, na pierwszy rzut oka można było stwierdzić,że chodzi do liceum.W jednej dłoni trzymał smycz z huskym, a w drugiej...
-Shiro!-zawołałam zaskoczona.
-Więc to twój pies?
Dopiero wtedy podniosłam wzrok na chłopaka. Był wysokim szatynem o kasztanowych oczach.
-Tak. Dziękuję, że go znalazłeś.
-Nie ma za co-odpowiedział i podał mi smycz z wilkiem-Jestem Leon, a ty?
-Rozalia.
-Krzew róży-szepnął.
-Słucham?-zdziwiłam się.
-Hm, nieważne. Twój pies jest fantastyczny. Jaka to rasa?
Przełknęłam ślinę.
-Husky.
-Jak Gina-wskazał na srebrzystą suczkę koło jego nogi.
W końcu podał mi smycz. Przez chwile nasze spojrzenia się zetknęły i szybko odwróciłam wzrok. Czemu to zrobiłam? Leon wydawał się być atrakcyjny. Jednak był w sumie nieznajomy. W szkole wszyscy uważają mnie za przebojową i ładną. Myślą, że mam duże doświadczenie w miłości, a ja tym czasem nigdy nie wchodziłam w poważniejsze związki. Po prostu znam się trochę na psychologii i tyle.
-Odprowadzę cię do domu-zaproponował.
Szliśmy w kierunku domu w towarzystwie psów.
-Do zobaczenia, Rozalio-powiedział chłopak tuż przed furtką. I znów zetknięcie spojrzeń,kasztanowe oczy Leona i moje w kolorze piwa. Tym razem nie odwróciłam wzroku.
-Do zobaczenia, Leon- po tych słowach weszłam do domu.
Weszłam na moje wodne piętrowe łóżko z książką w ręku. Za mną wspiął się Shiro. Zwykle nie pozwalam mu tam leżeć, ale w tej chwili... Gdyby mi nie uciekł, nie poznałabym Leona. Pogłaskałam pupila po śnieżnobiałym futrze i zatopiłam się w lekturze.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wprowadziłam trochę futurystyki, w końcu mamy 2080 rok!

piątek, 22 listopada 2013

Viola rozdział następny

Nastepnej nocy dręczyły mnie koszmary z Simone w roli głównej.Simone zmawia wszystkich przeciwko mnie. Simone publicznie mnie upokarza.Simone spycha mnie z urwiska(za dużo Króla Lwa).  Simone wybucha złowieszczym śmiechem. Obudziłam się zlana potem i doszło do mnie,ze jestem przewrażliwiona. Ale boję się trochę, ona teraz może traktować mnie jako rywalkę... Postanowiłam się nią nie przejmować i spać dalej,zwłaszcza, ze czeka mnie dziś dzień w szkole i w Studiu. Zaczęłam myśleć o zbliżajacym się przedstawieniu charytatywnym i udało m się zasnąć.
Następny dzień w szkole minął zwyczajnie. Jednak pod koniec zajęć zdarzyło się coś nieoczekiwanego.
Miałam już iść do domu, we wtorki mamy muzykę, a właściwie reszta mojej klasy. Kończę o godzinę wcześniej od nich,bo chodzę do Studia, gdzie uczę się profesjonalnie muzyki, więc po co mam się jej jeszcze uczyć w szkole. Usłyszałam śpiew płynący z sali od muzyki. Ruszyłam tam i nie uwierzyłam, w to co zobaczyłam. Karolina, ,,przyjaciółka" Simone(napisałam to w cudzysłowiu, bo jest to w sumie jej dziewczyna na posyłki) śpiewała piosenkę Natalie Cole,,This will be". Miała piękny,mocny głos i niezłą dykcję. Dlaczego było to takie niesamowite? Bo Karoliny nigdy bym nie podejrzewała o cos takiego. Była ona typem szarej myszki-kujonki, niezbyt pięknej w dodatku. Matowe włosy, bure oczy,okulary-lennonki, liczne ślady trądziku..
-Masz świetny głos.
Dopiero w tej chwili mnie zauważyła.
-Och,dzięki. Naprawdę tak sadzisz?
-Tak. Myślę, ze byłabyś jedna z najlepszych w Studiu 21. To szkoła muzyczna, do której chodzę.
-Więc ty tez śpiewasz? Zaśpiewajmy cos razem.
Wykonałysmy razem utwór grupy Gossip ,,Move in the Right Direction".
-Pięknie spiewasz. Pewnie jestes jedna z najlepszych w Studiu- powiedziała.
-Bez przesady- usmiechnęłam się, choć była to prawda.
 Potem pozegnałysmy się,bo musiałam juz isć, by nie spóźnić się do Studia. Karolina obiecała,ze zastanowi się nad Studiem.
W szkole muzycznej czuję się dosyć samotna, nie mam nawet kolezanki, z która mogłabym pogadać. W dodatku myslałam o Alexie, bo strasznie chciałabym z nim pogadać.Ostatnio był taki miły, podwiózł mnie...
Ale czytałam na pewnym portalu ,,Czujesz się wyjatkowa, facet zostawił dla ciebie kobietę po 9 latach zwiazku? Moze to zrobić takze z toba." Wróciłam do rzeczywistosci. Przeciez nie jestem zazdrosna!
Ale moja sytuacja IDEALNIE opisywała sytuację manekina z tamtego przedstawienia. Odstawilam na chwilę kule, chwyciłam gitarę i zaczęłam spiewać, by jakos rozładować emocje.

W pewnym momencie weszła Angie.
,,Ahora se que la tierra es el cielo ,
Te quiero,
Te quiero

Que en tus brazos ya no tengo miedo,
Te quiero,
Te quiero.

Que me extranas con tus ojos,
Te creo…"

-Pięknie! - pochwaliła Angie po skończeniu utworu.
-Dzięki-uśmiechnęłam się.
-Violu, dawno nie rozmawiałyśmy ze sobą. Czy masz jakieś zmartwienie?
Wahałam się, czy jej powiedzieć.
-Więc... Jest chłopak...
-Szczegóły proszę!Jak ma na imię?
-Alex
-Alex Burris?
-Rany, skąd wiedziałaś?
-To przyszły uczeń naszego studia. Zwróciłam uwagę,ze chodzi do tej szkoły,co ty.
Wyszła, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie. 
Więc on tez interesuje się muzyka? Będę musiała koniecznie zobaczyć jego występ,moze uda mi się go zagadnać...
Wracając do domu usłyszałam ciche miauczenie. Rozejrzałam się, ale niczego nie zauwazyłam. Dopiero za drugim razem zobaczyłam małego kotka koło smietnika. Był bardzo brudny,wychudzony i nie miał oka. Kucnęłam i zawołałam go. Natychmiast podbiegł.Przegarnęłam palcami jego zmatowiała sierść. Chętnie wzięłabym go na ręce i zabrałabym go do domu, ale utrudniały mi to kule. Wstałam i zaczęłam isć w stronę domu majac nadzieję, ze kotek pójdzie za mna. Zrozumiał, o co mi chodzi. Weszłam do mieszkania, taty nie było. Postanowiłam,ze dam kociakowi cos do jedzenia, a później zastanowię się, co zrobić z nim dalej. Przeszukałam lodówkę, znalazłam surową rybę. Nałożyłam kawałek na talerz, do tego przygotowałam trochę ciepłego mleka rozcieńczonego wodą i podałam kotkowi. Natychmiast zaczął jeść, można było zauważyć, że był bardzo głodny. Postanowiłam, że pojadę z nim do weterynarza. Spróbuję przekonać tatę, żeby pozwolił go zatrzymać,a to będzie najtrudniejsze. Niestety niezbyt toleruje on zwierzęta w domu, odkąd pamiętam nigdy nie mogłam mieć swojego pupila, chyba że rybki. Ale może zmieni zdanie na widok tego biedaka... Poproszę Ramallo, żeby zawiózł mnie z nim do weterynarza. Chyba powinnam nadać mu jakieś imię,nie będę cały czas mówiła o nim ,,kotek". Ale z kolei nie mogę robić sobie nadziei,że zostanie on z nami. Postanowiłam chwilowo nazwać go James(James Potter z Harrego Pottera). Ramallo całe szczęście zgodził się, choć wcześniej musiałam wysłuchać jego kazania, że nie mogę przecież brać kota z ulicy, że może przynieść jakąś chorobę, że co powie mój tata itp. Ale ostatecznie pojechaliśmy do lecznicy. Był to około pięciomiesięczny kocurek, miał oko, ale zaropiałe. Miał chorobę skóry oraz katar, więc trzeba włożyć dużo pracy w opiekę. Dostaliśmy wszystkie potrzebne tabletki, płyny itd. Po badaniu wrócilismy z Jamesem do domu.